Jestem wstrząśnięta. Przeczytałam książkę, która poruszyła mnie jak żadna inna.
Oderwana od rzeczywistości wróciłam do tamtych chwil, lat trudu i osiągania celów przez Jerzego Kukuczkę za wszelką cenę. Książka stanowi jego słowa, nie ma tu przeróbek czy wtrąceń osób trzecich. Jedynie na początku i końcu przeczytacie słowa bliskich Jerzego. Cała reszta to On.
Przyznam szczerze, że podczas czytania Jerzy Kukuczka „jakby odżył”. Miałam wrażenie, że siedzi obok mnie i opowiada z zapartym tchem o swoich wyprawach.
Był człowiekiem zawziętym, upartym i nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Jak coś dla innych było nieosiągalne i pozamykano mu wszystkie zamki, on wychodził oknem. Słowo „nie” było tylko tworem wyobraźni, on i tak zawsze wiedział swoje. Konsekwentnie dążył do swojego celu 14 x 8000. Po drodze nie było łatwo, zdarzały się sytuacje tragiczne. Himalaje odbierały mu coraz więcej znajomych. Śmierć była wpisana w scenariusz, tylko dlaczego tak często?
Miał niesamowicie silną psychikę i kochał góry. Nie potrafię zdefiniować jego zdeterminowania. Przekładał pasję ponad wszystko. Kochał rodzinę, był dobrym człowiekiem, ale numerem jeden zawsze były Himalaje. Swoje odczucia w książce opisał tak, że ja nie będąc nigdy w górach wysokich nie mając zbyt wiele pojęcia przeżywałam wszystko razem z rozwijającą się akcją. Czułam zimno, ból głowy, majaczenie, śmierć bliskich, ataki szczytowe, trudne wejścia, załamania psychiczne, chorobę wysokościową. Czułam to wszystko dzięki Jurkowi, który dokładnie opisał każde emocje i odczucia – zarówno fizyczne jak i psychiczne.
Gdy podczas czytania przy kolejnych stronach umierał Andrzej Czok, ocierałam łzy jakby stało się to teraz. Ogrom emocji jaki mi towarzyszył przy tych 14 ośmiotysięcznikach jest nie do opisania. Ja tam mentalnie byłam! Chwilami bałam się, czułam ciężki oddech i tą niewyjaśnioną chęć by iść wyżej i wyżej.
Boję się końca bo wiem co mnie czeka. Śmierć. Jego śmierć, z którą jestem oswojona od lat, każdy z nas o tej tragedii słyszał. Jerzy Kukuczka ginie na południowej ścianie Lhotse. Jest 24 października 1989 rok. Ryszard Pawłowski wspomina w ostatnich stronach tę tragiczną chwilę. Czytam ostatni fragment z 5 razy. Jerzy Kukuczka jeszcze chwilę temu „żył” – w mojej głowie gdy czytałam – i porwały go jego ukochane góry. Znów czytam słowa Pawłowskiego.
Zamykam.
Wracam do codzienności, tylko wciąż mi przykro. Zostało zawartych tu tak wiele mądrości, że będę do nich wracać, do Jurka.
To koniec. Nie ma Go już z nami od kilkunastu lat. Tylko gdy zamkniesz oczy…