Kilka dni jesteśmy w rejonach Lake District. Nocleg znalazłam w świetnym miejscu, bo bez zasięgu, bez Internetu, w schronisku młodzieżowym.
W okolicy jeden sklep, jeden pub, jedna restauracja.
Nasz GPS traci zasięg, to jedziemy na czuja. I przyznam, że była to fajna przygoda. Co ciekawe – noce były tu długie i jasne.
Ludzi można było policzyć na palcach u jednej dłoni, zarówno w ciągu dnia jak i wieczorami. Mijając miejscowy kościółek z cmentarzem przechodziły mnie aż dreszcze, bo był dość mroczny.
Codziennie w nocy była mgła. Patterdale położone jest w dolinie jezior. Nad nami wznosiły się wysokie zielone wzgórza, doliny wypełniały jeziora. Drogi były tu wyjątkowo strome i kręte. Gdy nadchodził wieczór robiło się bardzo mglisto. Z minuty na minutę biała powłoka odbierała nam te cudowne widoki. Bywało, że zatrzymywaliśmy się w lokalnej knajpce, a potem musieliśmy wracać serpentynami do schroniska. Nie raz prawie się przeżagnaliśmy przed jazdą, bo nie widzieliśmy praktycznie nic. Mgła opanowała okolicę totalnie.
Dodatkowo trzeba było uważać na oswojone barany i owce, które nie chciały zejść z ulicy. Nigdy na nie nie dzwońcie klaksonem, bo się biedne wystraszą. Trzeba wyjść z samochodu i je grzecznie poprosić, wtedy idą. jedna stawiała nam opór i mimo proszenia, dalej sobie stała.
Rano jest tu rześkie powietrze. Zazwyczaj jak gdzieś jadę to wstaję zawsze pierwsza. Wymykałam się po jakieś bułki i coś do nich byśmy przetrwali. Do sklepu miałam kawałek, ale cieszyło mnie to. Im więcej mogłam iść i podziwiać widoki, tym zapominałam, że jestem głodna i moja wygłodniała rodzinka czeka na bułki 🙂
Sklepik lokalny jak to u lokalnych. Wszystko trochę droższe, było tu wszystko i nic, ale pojeść się dało. Jak chcesz się dostać do dużej miejscowości lub nad jeziora to bez auta ani rusz jak czas Cię ogranicza. Tu wszędzie jest daleko. Jak widzieliśmy stację benzynową to jak wygłodniałe wilki ją napadaliśmy, bo nie wiadomo kiedy następna.
Nie spotkałam tu w czasie pobytu prawie w ogóle turystów. Praktycznie tylko raz, jak byłam na porannych zakupach po śniadanie. A tak nikogo, sami miejscowi. Zaczepiali mnie cały czas, zagadując. Tu Cię na każdym kroku zagadają. Zapytają skąd jesteś, jak się masz, jak okolica, gdzie nocujesz, czy zobaczyłaś już jeziora, czy byłaś tam i tam, czy jadłaś to i to?
I byli zdziwieni, że tu jesteśmy. Przecież tu nic nie ma! I właśnie o to chodziło. Łąki, doliny, góry, jeziora – brak cywilizacji, zero Internetu, zero zasięgu – żyć nie umierać!
A nasze schronisko? Ahhh jak na koloniach. Łóżka piętrowe, wspólne toalety z podziałem na damskie i męskie i kolejki do nich. Wielka kuchnia, po której można się gonić z tysiącami zużytych garów. A dookoła nas ludzie walczący o każdy talerz czy widelec. Chwilami czułam się jak na polowaniu 🙂 bo trzeba było mieć oczy szeroko otwarte i koczować na lodówkę, kubek czy garnek.
Skomentuj