Muszę zacząć od przytoczenia momentu, kiedy poznanałam się z Anitą. Było to tak: pewnego dnia okazało się, że widzimy się na festiwalu podróżniczym w Rzeszowie. Ona – ma prezentację. A ja piszę z tego wydarzenia relację. Trafiamy do tego samego pokoju. Znamy się „online”. Obie cieszymy się z racji bytu razem w pokoju, choć właściwie pojęcia o sobie nie mamy. Anita przyjeżdża bardzo późno. Już śpię. Budzę się rano i widzę Ją pracującą na laptopie. Widzi, że się obudziłam i wita mnie ogromnym uściskiem jak jeszcze leżę w łóżku i całusem w policzek. Już wtedy wiedziałam, że to wyjątkowa dziewczyna – i wcale się nie pomyliłam!
Dlaczego o tym piszę w recenzji książki? Ta spontaniczność Anity przekłada się na zwroty akcji w jej książce. Anita taka jest. Dynamiczna, wesoła, pełna energii i ma wiele pomysłów. Kieruje nią kreatywność, ciekawość świata i konieczność poznawania innych ludzi.
„Końca świata nie było” to tytuł dość symboliczny. Zaczniecie czytać to zrozumiecie, że może chodzi o odwiedzoną wioskę Majów? Tylko, że jak przeczytacie książkę, to nasunie Wam się jeszcze inna refleksja. Książka Anity pokazuje jej oswajanie się z pojęciem samotnego podróżowania. Autorka doświadcza swojej pierwszej dalekiej podróży solo. Jest tylko ona, jej plecak i głowa pełna obaw!
Nie ma ludzi idealnych, a strach jest zjawiskiem naturalnym jeżeli stoimy przed nowym wyzwaniem. Anita decyduje się na 5 miesięcy w Ameryce Środkowej. Nie zna hiszpańskiego, dopiero będzie się go uczyć. Ma wiele obaw i nie wie jak przeżyje tak długie rozstanie z mężem. Im dalej czytam, tym sama zastanawiam się, czy odważyłabym się na tak wielki krok. Bo nam się fajne mówi, ale nie każdy z nas coś takiego zrobi. Myślę, że byłoby to dla mnie ciekawe wyzwanie, tym bardziej, że zauważyłam między mną a Anitą wiele podobieństw o czym napiszę później.
Gwatemalala, Honduras, Salwador i Meksyk – brzmi egzotycznie? To zapomnijcie o karaibskim kurorcie i wczujcie się w klimat poznawania życia miejscowych. Anita podczas swojej podróży odwiedza kraje zupełnie jej obce kulturowo i religijnie. Trafia także na wiele wyjątkowych sytuacji. Ma szansę doświadczyć Świąt Bożego Narodzenia w zupełnie innym wymiarze. Smakuje lokalnej kuchni, poznaje zwyczaje miejscowych. Każdego dnia uczy się czegoś nowego. Widać w jej podróży postępy nie tylko w sferze radzenia sobie w różnych sytuacjach. Anita poznaje coraz lepiej siebie i nie rezygnuje z marzeń. Jest silną i konsekwentną kobietą. Bardzo podoba mi się, że nie kreuje siebie na superbohaterkę. Bardzo często wspomina błędy jakie popełniała, przyznaje się, że zawsze inaczej odczuwała np. Święta Bożego Narodzenia. Stara się przy okazji być przeźroczysta dla mężczyzn, by nie wzbudzać ich zainteresowania. W krajach Ameryki Środkowej nie jest to łatwe, gdyż biały kolor skóry działa jak magnes. Anita niestety doświadcza przykrej sytuacji, ale na szczęście wszystko kończy się dobrze.
Co ciekawe podczas swojej podróży duży nacisk daje na poznawanie ludzi. Przyznam, że poznała wiele ciekawych osobowości. Spotkani po drodze ludzie na pewno mieli ogromny wpływ na jej postrzeganie świata ale także samej siebie.
Cieszę się, że mogłam poczytać o Ameryce Środkowej, bo mało jest o niej książek. Anita opisuje wiele ciekawych miejsc, które mam nadzieję w przyszłości uda mi się zwiedzić. Autorka także radzi na podstawie własnych doświadczeń co tak naprawdę jest warte uwagi.
Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteśmy tak podobne do siebie. W wielu sytuacjach opisanych przez Anitę widziałam siebie. Rozpoznawałam emocje, które również towarzyszą mi podczas moich podróży. Może świadczy to o tym, że mimo doświadczania kompletnie innych wymiarów podróżowania potrafimy mieć podobne emocje, które w jakiś sposób kształtują naszą osobowość. Mam wrażenie, że dogadałabym się z Anitą podczas wspólnej wyprawy. Mam nadzieję, że kiedyś uda się jej doświadczyć, nawet jakby miała być krótka i bliska terytorialnie.
Koniecznie przeczytajcie „Końca świata nie było” bo to taka parabola życia poprzez wnikanie w głąb siebie. Ta książka to nie tylko Ameryka Środkowa, to klucz do zrozumienia własnego „ja” w odniesieniu do pojęcia samotnego podróżowania.
Tekst: Katarzyna Irzeńska
Skomentuj