Długo zbierałam się do tego wpisu. Wspomnienia nie są miłe, bo mimo, że historia wydarzyła się Beskidach, które przecież są niskie, to zapamiętam tamten dzień do końca życia. W górach tak na poważnie o własne zdrowie i właściwie życie bałam się tylko raz. Na Babiej Górze, która zaskoczyła nas kilka lat temu gradem, śniegiem, ulewą i mgłą. To co wtedy czułam ciężko opisać. Wspomnienia z stycznia 2017 roku też ciężko okazać tak tu na piśmie, ale postaram się Was przestrzec, z górami nie ma żartów!
Kiedy w 2013 roku spotkały nas wszystkie anomalia pogodowe na Babiej Górze pamiętam, że najbardziej bałam się burzy z tych wszystkich zjawisk, które nas spotkały. Gdy zeszłyśmy z dziewczynami z gór i zobaczyłam przydrożny asfalt pamiętam jak upadałam na kolana i go pocałowałam. Tak bardzo się wtedy bałam, że nie przeżyjemy i będziemy co najmniej na głównym pasku faktów, że zaginęło lub coś poważnego się stało 5 turystkom w okolicach Babiej Góry….
Po tamtej wycieczce zostały już tylko wspomnienia i przestroga na przyszłość, że Babia Góra jest naprawdę zmienna. W styczniu 2017 roku zaplanowany został wyjazd na Wielką Raczę z noclegiem w schronisku. Dopisała nam pogoda, napadało dużo śniegu ale świeciło pięknie słońce gdzieś pod połowy szlaku i było naprawdę przyjemnie. Nic nie zapowiadało, że kolejnego dnia będę wracała zamarznięta do domu i pełna szczęścia, że nic mi…nam nie jest.
Jakoś tak znowu wyszło, że zebrało się 6 dziewczyn. Girl power! Część z nas już chodzi regularnie po Beskidach, reszta nazwijmy to na „wyrywki” ale za to dziewczyny są aktywne bardzo chociażby w yodze i mają extra kondycję. Nie jesteśmy na wyścigach zatem miło spędzamy czas. Na Wielkiej Raczy nocleg mija w wesołym towarzystwie, rano jemy pożywne śniadanie by mieć siłę na drogę. Jeszcze wtedy nie będę wiedziała, że to jedyny mój normalny posiłek tego dnia, że potem z godziny na godzinę będę traciła siły, a zwykła bułka dosłownie zacznie zamarzać w plecaku.
Wychodzimy ze schroniska na Wielkiej Raczy w kierunku Przełęczy Przegibek gdzie jest schronisko. Pytamy o warunki, sprawdzam stronę GOPR czy nie ma jakiś komunikatów. Nic. Zielone światło. Pogoda bajka. Świeci słońce, jest mróz ale jest przyjemnie. Znak pokazuje 3,5 h marszu. Zakładamy, że w warunkach zimowych pójdziemy ok. 5h. Jest dużo czasu, choć dzień krótki, ale wychodzimy o 9.00 by na spokojnie dotrzeć do schroniska na Przegibku, coś zjeść i lecieć na pociąg.
Idziemy wesołe, dużo gadamy, śmiejemy się. Z trasy nie zbaczają inne szlaki. To jedna trasa na czerwonym szlaku, bez przełęczy, bez dochodzących szlaków. Uznajemy, że mamy dużo czasu i na spokojnie idziemy. Czasem zapadamy się w śniegu, ale nie przeszkadza nam to, w końcu zima, warunki mogą być różne.
Idziemy, idziemy, idziemy… dość długo idziemy. Sprawdzamy co chwilę mapę, mamy wszystko pod kontrolą. Wiemy gdzie jesteśmy, także to nam daje poczucie spokoju. W pewnym momencie szlak się traci. A my idziemy wydeptaną drogą w górę. Jedna z dziewczyn krzyczy STOP! Źle idziemy! Wyjdziemy na słowacką stronę, nie wiadomo gdzie a do zmroku mamy jeszcze kilka godzin ale to ryzykowne. Wracamy się szukać szlaku. Jest! Praktycznie nie przetarty. Śniegu po kolana, za chwilę po uda. Dyskutujemy co robić? Wracać się nie opłaca. Nie mamy dużego odcinka do pokonania. Jak się wrócimy to bez sensu, bo szkoda robić tę samą trasę, poza tym do Przegibek mamy może 1,5 h może z 2h. Idziemy!
Po 15 minutach marszu jestem przerażona. Mamy doświadczenie po chodzeniu w górach zimą, ale w takich warunkach idę pierwszy raz. Przecieramy dosłownie szlak. Zapadamy się co chwilę. Część dziewczyn „Yoga Team” chwilami nas wyprzedza, a my się zapadamy, jedna drugiej pomaga wyjść. Idziemy, ciągle idziemy. Już wiemy, że błędem było to, że nie mamy rakiet. Uratowałoby nas to w tej sytuacji. Druga niepokojąca sprawa to praktycznie brak ludzi na szlaku. W schronisku pytałyśmy o warunki, czy coś wiadomo, ze mogą być problemy ze szlakiem. Nikt nic nie wie, cisza.
Przestaje być wesoło. Takie zapadanie się w śniegu czy maszerowanie w takich warunkach staje się coraz trudniejsze. Do Przegibka naprawdę przecież nie ma już daleko. Nasz GPS jakby zwariował. Sił mamy coraz mniej, ale idziemy. Postanawiamy się rozdzielić. Ktoś powie, że to słaby pomysł, ale uwierzcie to był najlepszy pomysł jaki mógł paść. Yoga Team poszły przed nami, a my powoli swoim tempem. Byłyśmy stale w kontakcie. Drugą ważną sprawą było to, że dziewczyny nie miały czołówek, nasza trójka miała. Dlatego rozsądny był taki podział. Dziewczyny miały iść szybciej do schroniska, rozeznać się w terenie, dawać znam znać i jakby co zesłać jakąś pomoc w razie potrzeby.
Nasz GPS ciągle wariuje, pokazuje, że przeszłyśmy mały kawałek a do schroniska mamy 2 godziny. Mija 40 minut, GPS pokazuje to samo. My tracimy siły, zapadamy się, podnosimy, wyciągamy, idziemy, znów zapadamy, znów wychodzimy. Wydaje nam się, że idziemy już długo, że kilka kilometrów za nami. Dzwonimy ok. 14.00 do schroniska na Przegibku. Może to zabawne, ale pytamy o jakąś pomoc. Po drugiej stronie telefonu zdziwienie.
- Jest przecież 14.00. Skutery? hahaha Panie oszalały? Nie mamy, poza tym idźcie, jest dopiero 14.00.
- My: Ale my już idziemy prosimy od 9.00 i zaczynamy odczuwać zmęczenie i zimno, prosimy być z nami w kontakcie bo zaczynamy się po prostu o siebie obawiać by tu nie paść. To naprawdę męczące…
- Idźcie i jak coś dzwońcie…
Za wiele entuzjazmu nie było. Czyli radź se sam! Wydaje mi się, że naprawdę było to rozsądne by powiadomić już teraz ludzi, bo każda minuta coraz bardziej nas męczyła. OK, idziemy. Co jakiś czas pauza na jedzenie i picie. Te pauzy były okropne, moje ciało dostawało drgawek z wycieńczenia i stania. Przerwa była nam co jakiś czas potrzebna, ale każdy postój odbierał mi siły. Bez postoju padłabym pewnie od razu.
Podczas takiego wysiłku mięśnie pracują bardzo intensywnie w trudnych warunkach. Do tego niska temperatura nie jest sprzymierzeńcem. W moim organizmie zaczął się intensywny proces spalania węglowodanów i cukrów. Co chwilę dostarczałam sobie energii w postaci prawie zamarzniętej bułki, zimnej wody czy herbaty i czekolady. Niestety organizm zużył więcej energii niż mu jej dostarczałam. Dziewczyny zdążyły z Yoga Team dojść do schroniska. Dzwonią nam, że GOPR-owiec jaki z nami rozmawiał najpierw był dość obojętny, ale gdy one opowiedziały historię a my dalej szłyśmy, to facet zaczął mimo swej pierwszej niechęci mieć z nami kontakt. W godzinach popołudniowych dziewczyny były w schronisku, czyli ok. 2 h zajęło im dotarcie, my idziemy wolniej, czyli zajmie nam jeszcze więcej …
Z minuty na minutę czuję, że tracę siły. To zapadanie się sprawia, że w pewnych momentach nie mam siły już się podnieść, zaczynam popadać w zwątpienie i mieć czarne myśli. Jest coraz zimniej, trzęsę się cała i telepię. Mam zamarznięte włosy pod czapką, zamarznięty pot na plecach w okolicach krzyża na kurtce i całe przemoczone buty do których wpada mi non stop lód. Nie dało się tego obejść, nawet w stuptutach.
Zaczynam stawiać byle jak kroki. Czuję, że świat mi wiruje. Co jakiś czas jem, ale łapię się na tym, że nie trafiam czekoladą w usta. W pewnym momencie pytam Dagmarę czy jakbyśmy zadzwoniły po GOPR czy nas uratują i czy tu umrzemy. Prawdopodobnie brak cukru w organizmie i osłabienie sprawiły, że widziałam tylko czarny scenariusz. Najgorsze, że czekałam, aż Dagmara powie, że tak, że uratują nas i wtedy mogłam iść dalej.
Dziewczyny nawigowały nas cały czas. Dzwoniły jak się czujemy i miały wyrzuty sumienia, że siedzą w ciepłym a my idziemy. Byłam w szoku, że one załatwimy nam transport na pociąg, bo wszystkie busy już dawno nie jechały. Jakaś większa ekipa załatwiła bacę i busa i zdecydowali na nas poczekać. Był też telefon czy czegoś nam trzeba, bo nie możemy wejść do schroniska jeżeli chcemy zdążyć na pociąg. Musimy od razu iść!. Zamówieniem była woda, bo nam się kończyła. GOPR-owiec cały czas pytał, czy u nas ok, czy idziemy. Gdybyśmy się zatrzymały i nie dały rady iść dalej to on rozpocząłby akcję. Ciągle pytał czy komuś z nas nie jest słabo i że mamy iść. Wbiłam to sobie do głowy jak mantrę. Jakby ktoś mnie zakodował. Dodam, że nocowałyśmy w schronisku czyli na plecach targałyśmy ciężkie plecaki, to też odbierało nam siłę.
W pewnym momencie było może z 15 minut do schroniska. Poczułam ulgę i okropne zawroty głowy… ale musisz iść, musisz iść, musisz iść … idźźźź kurwa!!!!!! musisz !!!! Słyszysz Kasia, musisz iść !!!!! – to cały czas słyszałam w głowie. W pewnym momencie widziałam światełko. Ktoś za nami szedł? Okazało się, że nie tylko my miałyśmy kłopoty na szlaku. Najgorsze, że ja myślałam, że to dron… mój mózg już widział co chciał i szła za nami kobieta a mi jej światełko z latarki bo już było ciemno wirowało po całym obszarze jaki miałam w zasięgu wzroku. Nagle słyszę Olę, która krzyczy, że to już!!!!!!!! I sobie myślę, zajebiście!!!! Tylko musimy jeszcze szybko zejść na doł bo baca z busem i ludźmi czeka. Nagle zobaczyłam wystraszoną Sandrę. Dała mi butelkę wody. Miałam wrażenie, że wtedy uratowała mi życie. Miałam tak sucho w ustach, że za chwilę bym padła.
Dziewczyny nas przechwyciły i idziemy na dół. Wlokę się. Nie mam sił. Sama o siebie się potykam. Nagle nie mam plecaka. Sandra zabrała. Moje ciało jest już gdzieś indziej. Mózg tylko mówi „kurwa idź idź idź !!!!” i nie zemdlej IDŹŹŹŹŹŹŹŹŹŹ!!!!!! Idzie ze mną Daga. Słyszy, że bełkoczę. Gadam jakbym właśnie wypiła na raz pół litra wódki, plącze mi się język. Mój mózg idzie, ja nie. Po prostu mózg kierował ciałem co mam robić. Za chwilę bus, już widać domki. Ja mam jakieś dziwne wyobrażenia, że to nie „dół”. Pytam Dagi 5 razy czy jesteśmy już bezpieczne i na dole, czy na pewno nie jesteśmy w górach. Daga patrzy na mnie z przerażeniem i za każdym razem potwierdza, że tak, to „dół”. Jacyś obcy ludzie pomagają nam iść. Ci, którzy pojadą z nami i bacą pociągiem. Gdy nas widzą są rozbawieni, rozmawiają. Pytają nas co tak późno wesołym głosem. Gdy odzywam się moim bełkotem i z Dagą mówimy co się stało, oni milkną. Łapie mnie facet za ramiona, patrzy prosto w oczy i pyta czy dam radę iść i jak się czuję. Mówię, że ledwo idę ale dam radę. Nagle ktoś bierze moje kije. Plecaka też już nie mam. Facet wstrząsa mną mocno i mówi, że już jest OK, że zaraz będzie bus i ciepło a potem pociąg. Powtarza trzy razy, że już jestem bezpieczna!, że będzie dobrze, że mam nie mdleć i iść powoli. Chce mi się ryczeć, ale mózg mówi, że kurwa masz iść!!!! To idę ….
Widzę busa.
Wsiadamy.
Cała się trzęsę. Jest mi niedobrze i słabo.
Po policzkach ciekną łzy. Nikt nie widzi bo jest ciemno.
Beczę bo cieszę się, że żyję.
Bo pomogli mi obcy ludzie.
Bo dziewczyny były tak dobre i nas nawigowały i były cały czas z nami i zaraz jak nas zobaczyły biegły.
Bo Sandra zabrała mi plecak.
Bo wszystkie były wtedy ze mną i naprawdę mogłyśmy na siebie nawzajem liczyć.
Bo po rozdzieleniu trójka w jakiej szłam dzielnie się trzymała a było naprawdę trudno.
Dziękuję Dorocie, obu Dagmarom, Oli oraz Sandrze za tamten dzień. Za ogrom pomocy. Za poczucie bezpieczeństwa i za to, że mogłyśmy na siebie liczyć. Za to, że nie spanikowałyśmy i poradziłyśmy sobie w tej trudnej sytuacji.
Cieszę się, że nie zemdlałam. Że żyjemy, że nic nikomu się nie stało, bo bardzo martwiłam się o dziewczyny. Jestem w szoku, że żadna z nas nie zachorowała. U mnie wycieńczenie odezwało się gwałtownym spadkiem cukru i energii. Nie mam kłopotów z cukrzycą, po prostu tak zareagował organizm. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Przestroga na przyszłość … jak napada dużo śniegu to warto mieć rakiety, nie iść szlakami, które nie łączą się z innymi i planować krótsze trasy.
Wydawać by się mogło, że to prosta trasa. W górach zawsze trzeba uważać, one mogą zawsze zaskoczyć. Trzeba o tym pamiętać i dbać o bezpieczeństwo swoje i innych. Jestem ogromnie zadowolona z naszej drużyny.
Gdy wróciłam do domu to na drugi dzień bałam się myśleć o górach. Miałam wrażenie, że do nich nigdy nie wrócę. Na szczęście to był lęk, chwilowy lęk. Byłam od tamtego czasu już wiele razy. Obiecałyśmy sobie, że latem tam wrócimy i pokonamy tę trasę znowu, już na spokojnie. Mam wrażenie, że będzie to dla mnie ogromne przeżycie.
Dziewczyny dziękuję za wszystko. Dedykuję Wam ten wpis. I przyznam, trudno mi się było zebrać i o tym napisać…
Pewnie jest mowa o weekendzie 6ty 7my stycznia 😉
Przejście ze Szczyrku przez Skrzyczne na Barania Góra bez odpowiedniego sprzętu na nogach w tych warunkach było nie lada wezwaniem.
Prowiant przy temperaturze-27 stopni jaka panowała wtedy przestał się nadawać do spożycia. Jedno co w miarę było płynne to kolorowa Soplica 😂żona ratował się miskami haribo .
Droga do Malinowej Skały jeszcze była w miarę ale dalej to już po pas w śniegu co raczej nie miało nic wspólnego z wędrówka po górach a bardziej z walką z sobą by wykonać jeszcze jeden krok, jeszcze raz wydostać nogę ze zwalu śniegu po to by od razu włożyć ją 50 centymetrów dalej.
Monika wspominając tą przygodę mówi że były momenty zwątpienia u niej i jak to ujmuje
Ale czujesz to. Co niby będzie że zginęła w Beskidzie?
I tu się zgadzam że do gór jakie one nie są należy mieć szacunek