Po tym filmie będzie Ci się chciało jeszcze długo płakać, albo będzie Ci po prostu źle … albo co najmniej inaczej, tak jakoś dziwnie. Wydaje mi się, że ta historia pokazana przez Gartha Davisa zostanie każdemu widzowi na długo w pamięci. Nie zdawałam sobie sprawy, że można tak mocno wzbudzić emocje przekazem filmowym. Tak mocno płakałam tylko na filmie Still Alice. I teraz… Długo zbierałam się do napisania tej recenzji. Nie umiałam sobie znaleźć miejsca po jego obejrzeniu. Utraciłam na jakiś czas swoją strefę komfortu, długo walczyłam z myślami jakie miałam po filmie.
O czym jest film Lion. Droga do domu?
Historia ma początek w Indiach. Są lata 80-te. Pięcioletni chłopiec jak zwykle idzie z bratem pracować na czarno by pomóc swojej mamie finansowo. Chłopak na dłuższą chwilę zostaje sam na dworcu kolejowym, wsiada do pociągu w poszukiwaniu brata i wysiada po 1600 km od domu – w Kalkucie. Nie jest w stanie przypadkowym ludziom powiedzieć swojego nazwiska, przekręca nazwę miejscowości z jakiej pochodzi – a okazuje się potem, że to nazwa jego gospodarstwa a nie miasteczka w jakim mieszkał. Jego losy są w kolejnych dniach i miesiącach są trudne, ale mimo otaczającego go smutku trafia na szczęście – para z Australii go zaadoptuje. Od tego czasu może prowadzić normalne i komfortowe życie. Nie potrafi zapomnieć o bracie i mamie, całe jego życie staje się horrorem poprzez tęsknotę za nimi. Po 25 latach postanawia ich odszukać w Indiach.
Emocje silniejsze niż możesz sobie to wyobrazić…
Jestem pod ogromnym wrażeniem reżyserii tego filmu. Davis przeplata pięknymi krajobrazami i muzyką całą paletę różnych emocji. Tę całość serwuje z brutalną rzeczywistością i rozterkami głównego bohatera. Już od samego początku masz ochotę przytulić chłopca i mu pomóc, ale musisz zmagać się z jego losami na ekranie i w żaden sposób nie będziesz mu w stanie pomóc. Nie potrafię opisać słowami jak piękna muzyka towarzyszy wszystkim scenom w filmie. Tu macie do niej link: https://www.youtube.com/watch?v=svZZ-0FGlAY&t=698s.
W tym filmie nie ma nic na siłę. Ta historia wydarzyła się naprawdę, a mi z minuty na minutę serce miało pęknąć. Nie doświadczamy na co dzień tyle smutku z powodu głodu lub biedy co ludzie w innych krajach. Ten film pozwoli każdemu zrobić szersze spojrzenie na otaczający nas świat. Ty dzisiaj zajadasz się obiadem, śpisz w ciepłym łóżku i popijasz kawę, a na drugim końcu świata kolejna osoba umiera na ulicy z głodu. Świata nie zmienimy, ale jeżeli będziemy mieli świadomość tego co może dziać się „obok” to na wiele kwestii spojrzymy inaczej.
Szukanie samego siebie …
Relacja chłopca z mamą oraz bratem była bardzo bliska. Świat tego dziecka zmienił się z dnia na dzień. Indie są brutalne. Tu nie ma miejsca na zagubione dzieci. Nikt się nimi nie przejmuje. Tu umiera się na ulicy. Zagubiony maluch na jakiejkolwiek ulicy w kraju europejskim otrzyma prędzej czy później pomoc. W Indiach zepchną Cię na bok, poszarpią, każą się wynosić bo zajmujesz miejsce. Tu nawet kawałek kartonu nie jest tak łatwo osiągalny. Pełno dzieciaków żyje na ulicach. Są masowo łapane do dziecięcych burdeli. Wykorzystuje się je na każdym kroku i nikt nie martwi się ich psychiką oraz stanem zdrowia. Dzieci to żywy towar. Bardzo trudno było mi na filmie wytrzymać kilka scen, które pokazywały tą brutalną rzeczywistość. Z „gulą” w gardle przesiedziałam cały film. Z walącym sercem i strumieniem łez, bo nie mogłam znieść obrazu na jaki patrzę i emocji tego małego chłopca.
W Australii wcale nie jest kolorowo. Nicole Kidman grająca zastępczą matkę chłopca zasługuje na ogromną uwagę. Jej podejście do świata, cierpliwość a także sama osobowość wzbudzają ogromny szacunek.
Ten film poruszy nawet największych twardzieli
Czytałam wiele recenzji, które były na niekorzyść tego filmu. Ludzie pisali, że te emocje to bzdury i kicha. Nie jestem w stanie zrozumieć tych wypowiedzi, bo cały film siedziałam wbita w fotel, mając łzy w oczach. Kilka scen sprawiło, że się bardzo mocno rozpłakałam, a na samym końcu filmu nie mogłam powstrzymać szlochania i płaczu. I to nie tylko ja tak zareagowałam. Inni płakali także, bardzo głośno. Co ciekawe przepłakałam całą drogę w samochodzie wracając do domu. Nie umiałam sobie poradzić z taką dawką emocji i smutku. Ta historia pokazuje jak bardzo można być związanym z rodziną. Jak piękna jest miłość oraz jak wiele w imię jej dobra możemy zrobić.
Ten film warto zobaczyć. Niech każdy zmierzy się z własnymi emocjami i empatią. Oglądając nie wstydźcie się łez. Kiedy będą miały to i tak same popłyną. Najgorsze uczucie jakie mi towarzyszyło to wejście do „rzeczywistości” gdy zamknęły się za mną drzwi sali kinowej. Z czerwonymi oczami idę korytarzem, gdzie sztuczne światło bije mnie po oczach. Za drzwiami, które zaraz otworzę czekają zabiegani w szale zakupów ludzie, tandetne promocje i ruchome schody którymi trzeba zjechać na dół i żyć dalej wplatając się w tłum. Tylko ja na tę chwilę nie potrafię tego zrobić. Chcę zniknąć, pobyć sama z sobą. Przeraża mnie wykonanie tych banalnych czynności. Jest mi bardzo smutno i źle.
Myślę, że na te odczucia wpłynęło wiele czynników. Przede wszystkim od lat pomagam dzieciom wspierając finansowo Fundację UNICEF. Dzieci na całym świcie nie są mi obojętne. W Indiach nigdy nie byłam, ale byłam na Sri Lance. Miałam tam styczność i z biedą i z głodnymi dzieciakami i dorosłymi. Pękło mi i tam serce. Nie umiem obojętnie przejść obok ludzkiego cierpienia. A gdy widzę małe bezbronne dziecko w potrzebie, to serce mi pęka dwa razy bardziej. Zobaczcie ten film. Warto, nawet chyba nie muszę już podkreślać jak bardzo.
Skomentuj