Trekking w malezyjskiej dżungli – trasa i wrażenia ze szlaku na Gunung Jasar 1670m n.p.m. (Tanah Rata)


Dżungla… Marzyłam, by jej dotknąć, wyobrażałam sobie jak próbuję przebić się przez gąszcz egzotycznych roślin, przeciskam się między pniami ogromnych, rozłożystych drzew, tonę w gęstej masie wielkich mięsistych liści, lian, powyginanych konarów, kręconych i długich zwojów, kolczastych gałązek…

Spis treści:

  1. W drodze na Gunung Jasar 1670m n.p.m.
  2. Pierwsze kroki w dżungli
  3. Spotkanie na szlaku
  4. Cel jest już blisko
  5. Zejście na dół z deszczem w tle
  6. Informacje praktyczne

W drodze na Gunung Jasar 1670 m n.p.m.


Tanah Rata w rejonie Pahang przywitało nas przyjemnym chłodem. To tutaj miało się spełnić moje „dżunglowe marzenie”. Przedpołudnie minęło szybko na zwiedzaniu plantacji herbaty, kaktusów, lasów pokrytych mchem czy buddyjskiej świątyni. Potem nagle przyszedł rzęsisty, monsunowy deszcz, ale przecież nie mógł nas zaskoczyć, w końcu to jego pora. Była godzina 15ta, kiedy zdecydowałam, że z mapy dżunglowych ścieżek wybiorę nr 10. Zwieńczeniem trudów miał być szczyt Gunung Jasar 1670m n.p.m. Idealnie!


Kasia pełna obaw odprowadza mnie do ścieżki, której początek nie był jednak taki oczywisty. Mijamy po lewej stację autobusów a dalej główna ulica Jalan Besar (droga nr 59) prowadzi nas na obrzeża miasteczka. Mijamy brązową tablicę informującą, że to kierunek do miejscowości Lata Inskandar i Kuala Woh. Droga skręca w lewo, po prawej mijamy liczne zabudowania a tuż przed kolejnym bardzo ostrym zakrętem w lewo należy skręcić w prawo w asfaltową uliczkę przy niebieskiej tabliczce z ulicą Jln.Oly Apartment. Po kilkunastu metrach po lewej stronie zauważymy żółtą tablicę z oznaczeniem szlaku nr 10, 11 i 12. Mijamy kilka domów by za nimi wyjść na plac budowy z pomarańczowo-żółtej gliny, rozjeżdżonej ciężkim sprzętem. Jest 15:35. Żegnamy się, obiecuję uważać na siebie a Kasia wraca do hostelu w centrum miasteczka. Mijam odpoczywających przy maszynach robotników. Z daleka widać kolejną tabliczkę z napisem „Jungle walk no 10”. Wchodzę na wyżłobione w glinie wgłębienia imitujące schodki, jest ślisko i stromo. Nagle pojawia się kolejna, tym razem duża, żółta tablica z numerem szlaku – 11 i jego długością 2,05 km, pod spodem oznaczenie szlaku nr 10 i 12. Szlak niedługi. Jednak w nowej przestrzeni każde samotnie przebyte 10m dostarcza sporo emocji.


Pierwsze kroki w dżungli


Wchodzę w ścianę drzew i krzaków. Wąska ścieżka wyłożona jest brązowymi, zgniłymi listkami niczym puzzlami. Wokół natomiast soczysta zieleń i imponująca różnorodność flory. Niskie pędy roślin z drobnymi listkami o różnych kształtach zuchwale wychylają się zza tych większych, mięsistych i rozłożystych. Nade mną rozpościera się sklepienie gęsto tkane z wiotkich gałązek i zdrewniałych, ale plastycznie i fantazyjnie powyginanych grubszych konarów drzew. Pachnie tak soczyście i świeżo, ale przede wszystkim tajemniczo. Wchodzę w tą nową dla mnie przestrzeń a w sercu kotłują się lęk i ekscytacja, w głowie gonitwa myśli. Ostrożnie stawiam kroki, bo wąska ścieżka jest śliska od błota i poprzecinana gęstą siatką wystających korzeni drzew.


Staram się wzrokiem ogarnąć jak najwięcej, wnikliwie i nieco nerwowo rozglądam się na boki. Wchodzę głębiej. Jestem sama. Czuję wilgotność na każdym milimetrze mojego ciała, strużki potu zalewają mi czoło a serce miarowo wybija rytm ekscytacji. Jest duszno, parno, oddycha się trudniej. Trasa wije się niczym wąż, raczej płasko. Przeskakuję przez powalone pnie drzew, gęsto otulone zielenią miękkiego, zroszonego mchu. Dżungla gra cykadami i wydaje głośne, wysokie tony dając wrażenie, że już za moment wydarzy się tutaj coś niezwykłego. Te dźwięki jeszcze długo wirują i drżą w mojej głowie. Przede mną roztaczają się rozległe „wężowiska” korzeni, czasem tworzą schodki ułatwiające wędrówkę. Uważnie przyglądam się czy aby na pewno to tylko korzenie. Stawiam wysoko nogi by uniknąć potknięcia.


Wciąż idę sama, czuję się nieswojo i zastanawiam się czy coś obserwuje mnie zza bujnych krzaków. Na jednym z drzew dostrzegam malutką tabliczkę ze strzałką i numerkiem 10, co uspokaja mnie, że jestem na właściwym szlaku. Błoto jak skuteczny, gęsty, super mocny klej natrętnie, z pluskiem przykleja się do butów. Skądinąd wiem, że od kilku dni popołudniami padają tu monsunowe deszcze. Jestem naprawdę oczarowana bogatą różnorodną roślinnością, fotografuję.

Spotkanie na szlaku


Patrzę pod nogi, bo korzenie są bardzo gęsto usłane, śliskie i wysoko wystają ponad glinianą breję. Podnoszę wzrok i nagle zamieram ze strachu – nie więcej niż dwa metry przede mną z drzewa zwisa gruby, wijący się z fantazją wąż, łypie na mnie zielonym okiem, jakby nieco znudzony… Odskakuję z przerażeniem, po czym baczniej przyglądam się gadowi. Ach nie – to tylko konar, zakończony zgrubiałą bulwą – idealna imitacja zwisającego z drzewa węża. Z ulgą biorę głęboki oddech i omijam „dowcipnisia”. Teren daje się we znaki, zaczyna prowadzić nieco bardziej pod górkę. Zapieram się o liczne korzenie i przytrzymuję młodych drzewek, sprawdzając czy nie natknę się na jakiegoś intruza. Mam nadzieję, że szczyt jest już niedaleko.


Cel jest już blisko


Wychodzę na małą polankę, gdzie zbiega się kilka ścieżek. Na małej karteczce przypiętej do gałązek drzewa narysowana jest strzałeczka z numerem szlaku, nie wygląda to na profesjonalne i oryginalne oznaczenie, ale kieruję się tą informacją, bo innej po prostu nie ma. Ponad koronami drzew rozpościera się stamtąd piękny, choć mglisty widok na miasteczko. Przystaję na chwilę by nacieszyć nim oczy. Jakaś uparta ciekawość ciągnie mnie dalej przed siebie. Wysokie trawy i paprocie z każdym krokiem nachalnie się o mnie ocierają. W końcu wchodzę w bardzo gęsty las i zastanawiam się czy to właściwa droga na szczyt. Buty zapadają się w pulchnej i podmokłej ziemi przypominającej torfowisko, jest bardzo stromo. Potykam się o zwoje powyginanych, giętkich gałązek, bujna roślinność okala mnie zewsząd a jakiś uparty kolczasty badyl ciągnie do tyłu za plecak.


Chwytam rękami drobnych drzewek, których kora jest mokra i śliska, jednak one pomagają mi wspinać się wyżej a ciekawość każe iść dalej. Na szczęście po około 20 metrach takiej gęstwiny wychodzę na środek wydeptanego szlaku, zaznaczam to miejsce rysując na ziemi kółko. Zastanawiam się, którędy dotrę na szczyt. Kieruję się na prawo, ale już po chwili okazuje się, że ścieżka prowadzi w dół, wracam więc do mojego kółeczka i idę w przeciwną stronę. Za zakrętem okazuje się, że szlak prowadzi w górę jeszcze kilka chwil, by nagle wyjść na niewielką polankę. Znajduję tam dwa duże kamienie i betonowy słupek z napisem Pahang. Brak jest jakichkolwiek oznaczeń, dlatego ciężko zastanawiam się czy jestem na szczycie. Wyżej wejść się nie da, więc zakładając, że to Gunung Jasar robię kilka fotek z flagami – polską i tarnogórską. Widoki niestety skutecznie zasłaniają chmury i gęsta mgła. Wybiła 16:40 – zaczynam schodzić, dość szybko, momentami zbiegam.

Zejście na dół z deszczem w tle


Przez korony drzew docierają do mnie pojedyncze krople deszczu, jest dżdżysto i zrobiło się ponuro. Obawiam się ulewy, bo wiem, że w kilka chwil ze ścieżki zrobi potok błotnej mazi. Przyspieszam. Dżungla gra swoją stałą, nieco monotonną melodię wysokich tonów i wypełnia moją głowę po brzegi. Wydaje mi się, że coś rusza się w krzakach. Zamieram w nerwowym oczekiwaniu, nasłuchuję przez chwilkę i postanawiam natychmiastową ewakuację. O 17:20 jestem już na dole. Ale czy byłam na szczycie? Czy polana z kamieniami to Gunung Jasar? Szybkim tempem wracam do miasteczka, wiedząc, że Kasia przecież czeka i pewnie się martwi. Wpadam do hostelowego pokoiku i od drzwi zniecierpliwiona pytam o Wi-Fi. Kasia dziękuje niebiosom, że żyję i parzy gorącą, aromatyczną herbatę. Zdjęcia internautów potwierdzają, że byłam na szczycie. Jestem bardzo zadowolona i podekscytowana opowiadam Kasi przebieg trasy. Teraz marzę tylko o kąpieli, wiadomo jak na azjatyckie warunki – w zimnej wodzie i błogim, regenerującym śnie. Pierwsze spotkanie z dżunglą już za mną. Pewnie na taką dziką, gdzie ścieżkę trzeba będzie torować sobie maczetą, przyjdzie jeszcze pora. Zasypiam z tą myślą, nie wiedząc jeszcze, jakie atrakcje następnego dnia przygotuje dla mnie malezyjska dżungla…


Informacje praktyczne

  • Długość szlaku : długość ścieżki nr 11 to wg tablicy 2,05km. Ścieżka nr 10 częściowo biegnie razem z nr 11, wg mapki wydaje się, że są podobnej długości, ale brak informacji o długości szlaku nr 10
  • Czas przejścia: ok. 2h
  • Trudność trasy: łatwa, ostatnie podejście trudne
  • Do plecaka zapakuj: wodę do picia, apteczkę, pelerynę lub kurtkę przeciwdeszczową
  • Ubierz wygodne, sportowe obuwie, zalecam długie spodnie.

Jedna myśl w temacie “Trekking w malezyjskiej dżungli – trasa i wrażenia ze szlaku na Gunung Jasar 1670m n.p.m. (Tanah Rata)

Add yours

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑